Czyli przyjechalismy i w polowie drogi z lotniska nastapilo oberwanie chmury. My w szoku, taksowkarz w jeszcze wiekszym (no bo nie o tej porze roku Szanowni Panstwo).
I tak w zasadzie padalo przez prawie caly wieczor i czesc nocy. A potem sie rozpogodzilo i wczoraj i dzisiaj mamy przepiekne slonce. Cale szczescie ze przeplatane chmurami i nie do konca lampa, bo bysmy chyba dali rady wytrzymac.
Wczoraj siedzielismy sobie na plazy, kapalismy sie w oceanie, a wieczorem, dalismy w puzon :) no bo w koncu mamy wakacje, wiec conieco nam sie nalezy :)
Dzisiaj korzystamy z urkow niezlego hotelu i odpoczywalismy przy basenie, ktory miesci sie na samym dachu 5-pietrowego budynku. Mozecie nam teraz pozazdroscic. :)
JUz....
Jutro z samego ranka plyniemy na Phi Phi - wyspa z filmu z "boskim" Leo Di Caprio "The Beach". Tam spedzimy nastepne 4 noce i sadzac po folderze, hotel bedzie jeszcze bardziej wypasiony niz tutaj. Chociaz Macius uwaza ze nie bedzie tak :) nie chce sie moj malzonek rozczarowac :)
No i to na tyle, zmykamy zaraz na plaze, no bo co tu robic...
Mamo Asiu: nic sie nie martw, wszystko bedzie w porzadku, trzymamy kciuki i calujemy goraco.
Rodzice SS: no to przesylamy Wam troszke sloneczka, przy przeprowadzce pomozemy, a z zakupami nie szalejemy (Macius jako stroz okazal sie w tym wypadku wyjatkowo beznadziejny co prawda - dobrze dla mnie - ale troche zdrowego rozsadku mam).