jak w tytule. Czyli przyjechalismy do cywilizacji. Miasteczko przeurocze, usytuowane w rozwidleniu Mekongu i jakiejs drugiej rzeki. Postanowlismy zostac na caly dzien i opuscic je z ranka. Poza tym musileismy odpoczac po 2 dniach twardych lawek na slow boat :)
Miasteczko zyskalo od francuzow piekne budynki, aczkolwiek wiele z nich, jak pozniej zobaczylismy powstalo calkiem niedawno (lub jest w trakcie powstawania :)).
Mnostwo swiatyn buddyjskich - tu jest podobno stolica ich wiary (jakiegos tam odlamu).
Upadl generalnie mit, ze w Laosie jest taniej niz gdzie indziej w Azji (no poza Indiami).
Ceny za hotel i jedzenie takie same praktycznie jak w Tajlandii.
Swojej kultury za bardzo nie maja, bo przez ciagle wojny, pomieszalo im sie wszystko i wiele (nawet kuchnie) zapozyczaja od rzeczonych Tajow.
Ale kupilismy do kolekcji lokalna maske (wypatrzona przez Maciusia :)).
Zwiedzilismy nocny targ, jedlismy przepyszna rybke z grilla, na sniadanie lokalna zupe z kluchami, czyli jakies 1,5 l plynu z kluskami, wszelkiego rodzaju ziolami, doprawiona na ostro - mniammm.
Pilismy piwo w rozwidleniu rzek, czyli plan wykonany w 100%.
A jutro czeka nas przeprawa przez gory - czyli 5H jazdy minibusikiem (bilet kosztowal 105 tys. kipow, czyli jakies 42pln).