Przybylismy tutaj dopiero o 20 z minutami, tak wiec ponad 12 h w drodze, znowu (ufff). I tak mielismy duzo szczescia, bo po drodze zepsul sie nam autokar i jako tako udalo sie go naprawic, ale srednia predkosc jaka osiagalismy bylo 20-30kmh. Do tego smrod z toalety i upal, koszmar! Dodatkowo, jako ze jestesmy bardzo na poludniu, zrobil sie straszny upal - ok. 30-32 stopni. Cale szczescie ze tu konczymy nasza podroz open-busem.
Wyjatkowo bylo nam wszystko jedno i pozwolilismy sie porwac przez "naganiaczy noclegowych". Po zalogowaniu sie w pokoju wynajmowanym w czyims mieszkaniu (dobrze ze razem z lazienka), poszlismy na kolacje i male piwko. W takim upale praktycznie powalilo mnie z nog (0,33 mocy 3%, niezla ekonomia ;)).
Sajgon, jak nazywany byl przez Amerykaow, Ho Chi Minh, jak nazywany jest obecnie. Jest nieziemski - wielki, halasliwy i taki...
Widac tu bardzo wplywy USA. Wszedzie coca-cola, snickersy i Lucky Strike.
HCHMC pelne jest kolorowych uliczek, neokolonialnych budynkow, pieknych pagod, pelne kontrastow jesli chodzi o dzielnice. Nie da sie opisac, trzeba tu przyjechac!
W ogole Wietnam zadziwil nas tym, ze nagle, jak nozem odcial widac bylo wyraznie gdzie konczyly sie wplywy komunistow (polnoc do polowy kraju), a gdzie rzadzil stary wujek Sam. Inni ludzie, bardziej odwazni, bardziej wyluzowani, bardziej bezczelni i obrotni, nie przygnieceni doswiadczeniami zyciowymi.