Po dosc kiepskim locie liniami Aeroflot i masakrycznej przekasce, przylecielismy na moskiewskie lotnisko.
I pierwszy szok - nie wiadomo gdzie isc jak jest sie tranzytem. Zadnych strzalek, zadnej obslugi, nic. Wszyscy ktorzy wysiedli z samolotu udali sie od razu po odbior bagazu.
Po paru nieprzyjemnych rozmowach, pokrzykiwaniach od strony celnikow i milicji na nas, wreszcie dobrnelismy do bramki tranzytowej.
Przed nami tylko jedna osoba i my. A po nas zamkneli bramke. Mielismy szczescie, bo celnicy zabrali kurtki i poszli i juz wiecej az do naszego odlotu nikt sie nie pojawil, a ludzie koczowali po drugiej stronie...
Nie wiemy kiedy mamy samolot - nasz powinien byc za pol godziny, ale nigdzie nie jest oglaszany. Lotnisko wymarle, ani jednej kawiarenki, ani jednego sklepu otwartego. Nic i wszedzie panuje polmrok. W poczekalni widzimy wietnamczykow (chyba) ktorzy spia na swoich wielgachnych torbach i jest ich duzo. Moze oni leca w naszym kierunku. Po rozmowie na migi (obsluga lotniska dalej nie chciala nam pomoc) i pokazaniu wzajemnym biletu ucieszylismy sie - jestesmy przy wlasciwym wyjsciu.
Podstawiony samolot byl samolotem widmo, czyli nie bylo go na zadnym rozkladzie, w zadnym planowanym czasie (jak sprawdzilismy juz grubo po powrocie). I chociaz troche czasu uplynelo, to do tej pory nie wiedzielismy o co chodzilo.