Jako ze wszedzie chodzimy, bo dzieki temu mozna wiecej zwiedzic, zobaczyc i poznac lepiej tubylcow i ich zwyczaje, tak tez zrobilismy. Z centrum gdzie miescil sie nasz hostel, wybralismy sie do dzielnicy miasta Meksyk - Guadalupe. Okazalo sie ze przewodnik troszke przeklamal odleglosc i po 1h wedrowki dotarlismy na miejsce. Przywital nas tlum straganiarzy i na prawde mielismy wrazenie, ze jestesmy w Czestochowie na ulicy wiodacej do Jasnej Gory. Zrecznie omijajac zachwalajacych tandetne obrazki, figurki, rozance przekupki dotarlismy na wzniesienie. Przed nami wielka firgura usmiechnietego JPII, po lewej zas swiatynia. I tu lekkie rozczarowanie. Bylismy przekonani ze bedzie to jakas przepiekna, wielka stara budowla, kosciol co najmniej poznogotycki ;) a tu, calkiem nowoczesna, okragla swiatynia. I obraz.
Do obrazu mozna sie dostac schodzac w dol i przejezdzajac przed obrazem (za oltarzem ktory jest na poziomie wejscia glownego) ruchomym chodnikiem. Mozna nim jezdzic w ta i spowrotem (sa 2), az sie nie napatrzy czlowiek. Obraz rzeczywiscie robi wrazenie - jest b. duzy, na plotnie i Matka Boska slicznie na nim wyglada.
Po zakupieniu pamiatek i modlitwie poszlismy w glab zabudowan klasztornych. Co przykulo nasza uwage i zaparlo dech w piersiach? Przepiekny ogrod z tysiacem kwiatow, na roznych poziomach, z kaskadami wodospadow, mini jeziorkami, oczywiscie mnostwem rozanych krzewow.