Udaipur okazal sie byc przepieknym miastem. Spalismy w bajkowym hotelu, jedlismy na dachu majac gwiazdy nad soba, kadzidelka obok i miekkie poduszki pod pupciami. Tutaj nikt sie zbytnio zamachami nie przejmuje. Sa bo sa, so what.
Zwiedzilismy niesamowity palac Rajy, ktory byl rozbudowywany przez 6 nastepnych. Ludzie niesamowicie mili, nie nachalni, witali sie z nami, usmiechali i... nic wiecej. Az nie moglismy w to uwierzyc. No wiec tak zrelaskowani ruszylismy na lowy zakupowe. Cale szczescie ze ogranicza nas wielkosc plecakow i ich ciezar, bo inaczej nie bylibysmy w stanie sie opanowac i wydalibysmy znacznie wiecej niz planiowalismy. W koncu tu wszystko takie tanie...
Wszedzie po ulicach laza krowy z poalowanymi rogami, a pomiedzy tym wszystkim slub - dziewczyna w pieknie (jak na ich standard, na nasz mega kicz) przybranej karecie, za nia orszak kobiet w teczowych sari, przed nia 4 spiewakow, ktorzy trzeba im przyznac maja glos. :)
Krecili tu podobno jednego z pierwszych Bondow i nie dziwie sie. Mi miasto troche przypomina Hanoi - te same niewysokie domy, platanina kabli, waskie uliczki i wzgledny, jak na Indie porzadek. Do czasu az nie wyjedzie sie poza stare miasto ;)