Poza fortem nie bylo nic do zwiedzania (prawie). Zamieszkalismy (znowu) w hotelu godnym Raj'y, za cene jak dla nas i ku naszemu swiwetemu oburzeniu 800RPI. Zdzierstwo! Ale hotel niczego sobie. Bo nadal jest to kwota 48pln/2 os. :) Ale zawsze! Poszlismy na targ i bylo to przezycie niesamowuite. Nawet w Wietnamie takiego nie widzialam! Zestrachana (dobrze ze moj James Bond byl przy mnie), poprosilam abysmy zwiali do hotelu. Po drodze4 szukajac Tobacco Market do shishy ktora kupilismy sobie jako prezent z Indii. Niestety hindusi maja chyba jeszcze gorsza orientacje we wlasnym miescie niz my. Niczego sie nie dowiedzielismy, wracajac pio raz milionowy do tego samego punktu i nie znajdujac rzeczonego "stuffu" wrocilismy do hotelu. I tradycyjnie obiado-kolacja, piwko, pare fotek i spaciu. Aha i ksiazeczka. Maciek sie zlozyl nieodpowiednio wczesnie, a ja nie mogac zasnac po raz kolejny, ogladalam sztuczne ognie na bezchmurnym niebie (20 wesele w ciagu tygodnia?). Rano zwiedzalismy fort. Jako pierwsi turysci. No i w dalsza droge do Jaisalmer.
PS1 Po drogach laza rowniez niezle byczki, niezle wypasione. Smierdzi na ulicach, ale ich kupy chyba njamniej.
PS2 Robimy zdjecia i krecimy zarcie, takze bedzie wiadomo co po czym i kiedy ;)