Nie że jest tu źle. Przeciwnie, wszyscy baaaaardzo mili, uśmiechnięci, niosący pomoc. Na prawdę bardzo życzliwy naród. Ale wymęczona pobytem w wiosce zapomnianej prze Boga i ludzi, gdzie ma się przedstawiony absolutnie cały obraz Rosji (z jednej strony przepych i bogactwo wielkich miast, z drugiej bieda i ubóstwo zaścianka, gdzie jedyną pracę dają fabryki, które nie mogą upaść bo to oznacza koniec życua dla takiej wioski), udaję się na lotnisko.
Trochę za wcześnie, ale to nic, poczekam, może coś na bezcłówce kupię...
Wiedziona instynktem, jak najszybciej nadałam bagaż i stanęłam w kolejce do odprawy paszportowej. Po dwóch godzinach stania wreszcie doczekałam się stempelka i usłyszałam final call dla mojego samolotu. Z językiem do pasa ledwo dobiegłam do gate'u. I usłyszałam od Swietłany stewardessy, że samolot jest opóźniony o pół godziny. Z morderczym uśmiechem odsapnęłam. Cóż, to tylko Rosja...