Wymeczeni podroza, zjechalismy wreszcie z gor do upalnego kurortu. Powitalo nas bezchmurne, blekitne niebo, lazurowa woda i znaleziony zupelnie przypadkiem przepiekny pensjonacik w bocznej uliczce z ukwieconym patio, rybkami i parkingiem :)
Przebrani i przeszczesliwi udalismy sie na plaze. Naszym oczom ukazal sie brzeg usiany lezakami, kurortami wcinajacymi sie w zatoke i 2 olbrzymimi wprost liniowcami (cos jak Statek Milości - kto pamieta ten serial?).
Acapulco samo w sobie nie jest zbyt ciekawym miastem, zycie nocne zamiera okolo 2, poza nielicznymi dyskotekami przyciagajacymi wszelakiej masci starym disco lub latynoskimi rytmami. Ceny jak na kurort podobne do reszty kraju.
Spedzilismy tu pare blogich dni i dopiero po paru dniach od wyjazdu, surfujac po necie dowiedzielismy sie ze w tym czasie byly ostre zamieszki pomiedzy policja federalna a stanowa i ze zginelo w ich wyniku 5 osob! Sic!